Odcinek 86

- Smutno jakoś? - pani Stasia podparła brodę pięściami i smętnie spoglądała przez brudne okno na fosę i nieodległe jezioro.

- Tak jakoś... - dorzuciła pani Witek, starannie opiłowując paznokcie.

Obie panie, kiedyś wielkie postacie w Mieszcznie i okolicach siedziały w ogromnej pustej sali konferencyjnej ogródków działkowych. Dziesiątki pustych krzeseł, paprotka podlewana ostatnio w ubiegłym roku i kilka rozbudzonych wiosennym ciepłem much towarzyszyło niewesołym rozmyślaniom. Kiedyś bliskie koleżanki, obecnie w przeciwnych opozycyjnych obozach, nie mogły zapomnieć czasów, gdy w tej sali płomiennymi wystąpieniami walczyły wspólnie o dobro wyborców. Chyba myślały o tym samym.

- To jak będzie? Da się coś zrobić? - pani Witek siorbnęła nosem.

- Ale z kim? Ja tu prawie teraz nikogo nie znam, a przecież jesteśmy w Zarządzie ogródków już prawie dwadzieścia lat... - westchnęła pani Stasia.

- Pamiętasz... - zadumała się pani Witek - jak biłyśmy się o kibelek przy rynku?!

- Tak, to były czasy...

- A teraz przyszli jacyś tacy, tylko unia, fundusze, dotacje... Kto się w tym połapie?! - westchnęła pani Witek.

- Kiedyś wszystko było prostsze. Dogadał się człowiek z człowiekiem i szło do przodu. Elektorat był szczęśliwy, szacunek dla człowieka się czuło...

- To po co skumałaś się z Dyrektorem?! - wypomniała koleżance stare winy pani Witek.

- A ty z Chruścielem trzymałaś! - odcięła się pani Stasia.

- Nie ma już Chruściela..., Rysio Bańka w odstawce... jakieś młodziaki po zarządzie biegają, laptopy, esemesy, sedesy...

- I nie bardzo jest już co komu załatwiać. Dawno nikogo już u mnie na dyżurze nie było. A kiedyś drzwi się nie zamykały.

Spojrzały na siebie i ze łzami rzuciły się w ramiona.

- Musimy się wspierać! Dla Mieszczna i elektoratu!

- Nie damy się! Niech sobie nie myślą, że jak człowiek ma już swoje lata to tylko na śmietnik albo dla dekoracji go można postawić!

- Jak paprotkę w kącie - chlipnęła pani Stasia i poprawiła kokieteryjny loczek.

Usiadły na sąsiednich krzesłach i długo szeptały, oglądając się na wszelki wypadek dookoła. Można było usłyszeć co najwyżej ciche fiu fiu, niczym gwizdek parowozu.

- Tylko cicho sza, bo jakby się tak Dyrektor dowiedział... - pani Stasia pierwsza wyszła z sali. Pani Witek jeszcze chwilę coś pilnie notowała w swoim czarnym notesiku.

Tymczasem ważyły się losy inwestycji, od której zależał los Mieszczna na najbliższe lata. To mazurskie miasteczko było wprawdzie kilka razy większe niż słynna Włoszczowa, ale niestety nie pochodził stąd nikt na tyle ważny, aby uruchomić od lat nieczynny słynny na cały świat podziemny dworzec kolejowy. O jednym peronie we Włoszczowej nie słyszał wcześniej nikt poza rodzimą gminą i może powiatem. Dworzec w Mieszcznie znany był całemu światu! I hulał po nim wiatr niczym bizony po preriach.

Niestety, szczątkowy personel dworca łącznie z zawiadowcą cierpiał, co tu ukrywać, na pewną wstydliwą, jakby to powiedzieć, przypadłość.

- Śmierdzą mi w tym Mieszcznie! - bez ogródek walił prosto z mostu aktualny prezydent wszystkich Warmiaków i Mazurów. - Jak można im zezwolić na uruchomienie dworca i to międzynarodowego, kiedy tam jeszcze ciągle zapach prawie jak na plenum partii nieboszczki!

- Przyjadą goście, wysiądą z wagonów, a tu klozet po prostu! Wstyd na całą Europę, albo i dalej! - wtórował mu hetman polny z jedynie słusznej prostej i surowej opcji.

- Albo się tam posprząta, wrzątkiem do spodu perony wyparzy, lizolem poleje i chanelem numer piąty spryska, albo nic z tego. Niech perzem zarasta! - perorował prezydent.

- Może by prościej personel wymienić. Naszego zawiadowcę, pewnego prostego i surowego postawić? A jakby się rozkręciło to tylu zasłużonych naszych i koalicjantów jeszcze by tam można umieścić? Bo to i nastawniczych trzeba i dróżników, kasjerki, bagażowych nawet... - rozwinął się hetman.

- Eeee... W tym całym Mieszcznie to muszą chyba ze trzy pokolenia przelecieć zanim ten smród opadnie. Będzie się ciągnął jak za wojskiem. Lepiej może zbudujemy nowy dworzec. Nasz, prawdziwy i solidny! - prezydent był wizjonerem.

- Mam nawet już chętnych inwestorów! Mówię ci, cud malina! - zatarł radośnie ręce.

- A poważni oni aby, bo to wiesz... Kiedyś to jakiś Turek obiecywał dworzec gdzieś pod granicą wybudować i tor formuły pierwszej. I tam dopiero smród wyszedł! - powątpiewał ostrożny hetman.

- Chłopie, z zachodu ludzie! Eleganckie jak cholera! Poważni i sprawdzeni!

- A budowali już coś? Pytałeś?

- No coś ty... Takich poważnych z Zachodu wypytywać? Jeszcze się obrażą! Ale mówią sami, że postawili już parę dworców, ba, nawet teatr i operę! - entuzjazmował się prezydent.

- A nie wiesz gdzie? Może zobaczymy w Internecie?

- Czekaj, zara gdzie to było... Dworce to chyba na Saharze - ale Zachodniej za to, a operę... czekaj, czekaj... o, już pamiętam, w La Scali!

- Gdzie to jest? Obiło mi się coś o uszy... Zresztą nieważne. Wyglądają na naprawdę solidnych partnerów.... Zresztą nie oni jedni. Do mnie też się zgłosili inwestorzy, a właściwie inwestorki. Mówię ci, poważne kobiety. W latach, ale eleganckie, że nie wiem co! - hetman wydął wargi, podkreślając znaczenie nawiązanych kontaktów.

- Skąd? Mają forsę?! - ucieszył się prezydent.

- Muszą mieć! Słuchaj, już zainwestowały! O Mieszcznie wiedzą więcej niż my razem wzięci! Wiesz ile taki gospodarczy wywiad kosztuje? I po polsku mówią prawie dobrze, w każdym razie można zrozumieć.

- No to już mamy konsorcjum! Olewamy to całe Mieszczno i do roboty!

Marek Długosz


Wszelkie podobieństwo osób, zdarzeń i miejsc do rzeczywistości jest całkowicie przypadkowe.

2007.01.17