Rozmowa z Krystyną Godlewską, byłą długoletnią instruktorką w domu kultury

Gdzie jest MDK z tamtych lat?

- Swoją pracę w Miejskim Domu Kultury wspomina Pani z wielkim sentymentem. Dlaczego?

- Wspomnienia z pracy w MDK-u pielęgnuję jak piękne, stare koronki. Uważam, że Pan Bóg dał mi ogromne szczęście spotkać wielu mądrych dobrych ludzi i że mogłam tam pracować. Myślę, że jest więcej osób, które podobnie wspominają tamte czasy. Dom kultury był wtedy ważnym miejscem na mapie kulturalnej miasta, gdzie bardzo dużo się działo. To, że udało nam się tyle zrobić, wynikało ze szczególnych relacji z otoczeniem zewnętrznym i stosunkami między pracownikami. Tylko wtedy, gdy jest wzajemna sympatia i lojalność, można być kreatywnym. Byliśmy młodzi, mieliśmy swoje rodziny, a mimo tego spędzaliśmy w domu kultury mnóstwo czasu. Pamiętam, że pracowaliśmy do późnych godzin, bo na przykład czekaliśmy na członków zespołów wiejskich, którzy przyjeżdżali na próby dopiero wieczorami, po obrządku w gospodarstwach. Wiosną i latem spotykaliśmy się po pracy na lodach, często z rodzinami, na schodach MDK-u. Wtedy przychodziły nam do głów nowe pomysły, robiliśmy swoistą burzę mózgów.

- W domu kultury prowadziła Pani teatr amatorski.

- Tak, kilka lat wspólnie z Wyższą Szkołą Oficerską. Ze środowiska tej uczelni wywodziło się wielu naszych aktorów - amatorów. Byłam sekretarzem Towarzystwa Kultury Teatralnej i miałam bliski kontakt z zarządem wojewódzkim w Olsztynie. To powodowało, że mieliśmy duże wsparcie merytoryczne i finansowe. Dzięki temu mogliśmy odbywać podróże teatralne do Krakowa, Warszawy.Na moje zaproszenie do Szczytna przyjeżdżali znakomici aktorzy z monodramami, koncertami poetyckimi, m.in. Ryszarda Hanin, Beata Tyszkiewicz, Dorota Stalińska czy Jerzy Zelnik. Mieszkańcy Szczytna mieli też okazje obejrzeć spektakle teatralne z Krakowa i Warszawy. Po spektaklach publiczność spotykała się z widzami, a dyskusje przeciągały się czasami do późnych godzin nocnych….

 - Z Pani opowieści wyłania się zdumiewający obraz. Okazuje się, że w szarzyźnie, niedostatku i zniewoleniu czasów PRL-u kultura w Szczytnie stała na wysokim poziomie. Z czego to wynikało?

- Może z tego, że mieliśmy mniej i nie zabiegaliśmy o posiadanie tak jak teraz. Było więcej czasu na kontakt ze sobą. Jeśli chodzi o kulturę, to panował wtedy znaczny rozmach. W Szczytnie, jako jednym z nielicznych miast w Polsce, utworzono Komitet Kultury i Sztuki. Polegało to na tym, że wszystkie instytucje zajmujące się kulturą, czyli biblioteka, Szkoła Muzyczna, muzeum, MDK i kino tworzyły wspólny program. Była między nami synchronizacja i ścisła współpraca. Dużą rolę odgrywały też szkoły. Dzięki temu więcej mieszkańców brało udział w wydarzeniach kulturalnych. Działał Dyskusyjny Klub Filmowy zrzeszający ówczesną miejską elitę. Kabaret „Gwuść” stworzony przez Krzysztofa Daukszewicza dostarczał znakomitej rozrywki. Przez kilka lat dom kultury był miejscem, gdzie odbywał się Wojewódzki Przegląd Teatrów Amatorskich, było to wielkie wyróżnienie.

- Z perspektywy tamtych czasów jak Pani ocenia dzisiejsze życie kulturalne miasta?

- Bardzo smutno. Przede wszystkim martwi mnie obecny wygląd domu kultury. Ma on doskonałą lokalizację, ale spośród wszystkich obiektów użyteczności publicznej w mieście jest najbardziej zaniedbany. Ciągle się zastanawiam, jak to możliwe. Dom kultury to przecież coś, co stanowi o integracji ludzi, o tworzeniu więzi lokalnych i jest wizytówką Naszego Miasta.

- Miasto miało w planach rozbudowę i remont MDK-u, ale nie udało się na ten cel pozyskać środków unijnych.

-  Może więc warto w tej sytuacji zacząć remont własnym sumptem i zachęcić do pomocy lokalnych przedsiębiorców? A może należałoby stworzyć komitet, który zebrałby potrzebne środki? Zrobić burzę mózgów, porozmawiać o problemie, o istniejących potrzebach?

- A może żyjemy w takich czasach, kiedy kultura schodzi na dalszy plan. Władze samorządowe często tłumaczą, że są inne, pilniejsze potrzeby.

- To nie jest cała prawda. Obserwuję w ludziach ogromną potrzebę obcowania z kulturą. Wszak kiedy pójdziemy na wystawę, obejrzymy film czy przedstawienie, czujemy się lepiej, nabieramy dystansu do często trudnych, spraw dnia powszedniego.

- Często słychać narzekania na ofertę kulturalną miasta, mimo że w MDK-u odbywają się przecież od czasu do czasu spektakle teatralne, projekcje filmowe czy wystawy. Mieszkańcy, zwłaszcza poza sezonem, niezbyt chętnie uczestniczą w wydarzeniach kulturalnych, szczególnie, kiedy trzeba wydać pieniądze na bilety.

- Może więc w tej sytuacji należałoby przeprowadzić wśród mieszkańców Szczytna ankietę, jakie są ich oczekiwania w tej dziedzinie. W ten sposób dokonano by rozeznania, czego tak naprawdę ludzie potrzebują.

- Jak ocenia Pani sztandarową miejską imprezę, czyli Dni i Noce Szczytna?

- Uważam, że straciła ona swój pierwotnie zaplanowany charakter; imprezy niosącej treści kultury wysokiej adresowanej do różnorodnego odbiorcy.Najlepiej wspominam czas, gdy Dni i Noce miały w programie koncerty z prawdziwego zdarzenia - w urokliwym klimacie zamkowego dziedzińca, z dobrymi wykonawcami. Później uległo to zmianie - a szkoda, bo i dziś można organizować naprawdę świetne, kameralne imprezy.

Rozmawiała Ewa Kułakowska

KRYSTYNA GODLEWSKA – w latach 1971 – 1989 instruktorka do spraw upowszechniania teatru w Miejskim Domu Kultury w Szczytnie. Pełniła także funkcję sekretarza Towarzystwa Kultury Teatralnej. Do jej obowiązków należała opieka nad zespołami teatralnymi w mieście i powiecie. Prowadzone przez nią grupy odnosiły sukcesy w konkursach na szczeblach wojewódzkich i ogólnopolskich. W latach 70. przedstawienie „W kuźni urodzony” zajęło II miejsce podczas przeglądu w Stalowej Woli. Obecnie mieszka w Nowym Gizewie, jest na emeryturze i opiekuje się dwiema wnuczkami.