odcinek 196

Optymista to źle poinformowany pesymista – tak głosi nie bez racji stare przysłowie. Jeżeli przyjąć je za dobrą monetę, to parę osób w Mieszcznie należałoby dobrze potrząsnąć i obudzić ze słodkich sennych marzeń. Chyba że akurat dobrze im tak drzemać sobie, słodko śniąc o świetlanych przestworzach. I uwitym przy okazji ciepłym gniazdku od lat zasilanym z kieszeni innych niedoinformowanych pesymistów.

Jurek Toczek, młody i ciągle perspektywiczny polityk mazurski, z cieniem uśmiechu na surowej zazwyczaj twarzy przeglądał lokalną prasę z kilku ostatnich tygodni.

- Nieźle, wcale nieźle… - mruczał zadowolony. Słusznie zresztą, bo właściwie w każdym numerze licznych miejscowych periodyków jego sylwetka występowała w różnym, lecz zawsze pozytywnym kontekście.

- Jeszcze trochę i przebiję panią Dolińską… – zacisnął w zamyśleniu wargi – może jeszcze za wcześnie? Trzeba by trochę spasować, utrzymać miejsce w szeregu… Przecież nie ma się gdzie na razie spieszyć. Wójcik trzyma się mocno, pani Dolińska też jeszcze się na emeryturę nie wybiera. Powoli, powoli chłopie, przyjdzie kolej i na ciebie!

- O właśnie! Kolej! – ze stosu gazet wyciągnął artykuł o legendarnym mieszczneńskim podziemnym dworcu kolejowym. Jeszcze raz, uważnie już, przeczytał.

Legenda tego dworca ostatnio trochę przygasła. Nikt już nie usiłował dotrzeć do ukrytych przed ludzkim okiem peronów, w zasypanych śniegiem lasach tylko sarny zaglądały przez ostre jak brzytwa zasieki w głąb wszystkim znanego wściekle tajnego ogrodu zoologicznego. A jeszcze niedawno pisały o nim gazety na całym świecie, zapuszczona nastawnia dworca stała się nieomal symbolem Rzeczypospolitej trzy i pół.

- Ruszy się znowu, ruszy – pokiwał głową Toczek. Tajni pacjenci tego ogrodu, przeflancowani niegdyś z mazurskich śniegów w karaibskie upały stali się cokolwiek niewygodni dla prawdziwych liberalnych demokratów od niedawna zarządzających wielkim zamorskim bratem.

- Jak zaczną ich w końcu z klatek wypuszczać, to znów może się zrobić ciekawie. O naszym dworcu i zoologicznym ogrodzie będzie głośno. Tylko co my z tego mamy? Jak dotąd figę z makiem. Dworzec jak zarastał tak zarasta, już nie trawą a sporymi drzewkami. Torów już prawie podobno nie widać. Jak śnieg stopnieje trzeba by się tam wybrać, zobaczyć… - zanotował coś w kalendarzu.

- Zaraz, zaraz… - zerknął znów na jedną z gazet, gdzie zawiadowca od lat nie działającego dworca roztaczał świetlane perspektywy jego rozwoju.

- Ależ ma gość fantazję, książki powinien pisać, fantasy cholera! – roześmiał się szeroko.

- Jakbym Chruściela słyszał z jego kanałami żeglugi podwodnej, wyciągami i pięciogwiazdkowymi hotelami na mistrzostwa w piłce w ucho kopanej!

Sięgnął po telefon.

- Jagienka? Czytałaś? - zaczął rozmowę z panią Dolińską.

- Jak to co? Co tam nasz przedsiębiorczy zawiadowca planuje z dworcem. Bajki tak piękne, że Andersen wysiada!

- Nie masz czasu na czytanie bzdur… Rozumiem, zawsze byłaś rozsądna, ale jak ci powiem, że za rok dworzec ekspresy już zacznie przyjmować, a za trzy lata będzie aż tłok od intercity…

- Nie, nie bujam. Za trzy lata jest w Polsce Europejski Zlot Hodowców Zielonych Kanarków i w przerwach pomiędzy koncertami fani mają zapełnić pociągi i pchać się do Mieszczna, żeby przepiękne Mazury nasze zwiedzać.

- Co, leczyć się? Może i masz rację, ale czego człowiek nie jest w stanie nagadać, żeby się nie dać od koryta oderwać… Na jego miejscu też…

- No dobrze, wiem, że jesteś zajęta, już nie przeszkadzam – odłożył słuchawkę.

Dobry humor go ciągle nie opuszczał, dawno nie był tak rozbawiony.

- Trzeba by do Boryńskiego przedzwonić, to przecież w jego wsi stoi ten nieszczęsny dworzec.

Nie zdążył sięgnąć po słuchawkę, gdy niezapowiedziany Boryński sam wtoczył się do gabinetu.

- Jak tam na przedwiośniu, sołtysie? – Toczek uścisnął spracowaną chłopską dłoń – Pługi już przygotowane?

- A po co? – zdziwił się Boryński – Jesienią już zaoralim co trzeba, teraz niewiele zostało.

- Ooo… coś mi się wydaje, że pług, i to niejeden, będzie miał roboty a roboty! Masz, poczytaj – podsunął mu starą gazetę.

Boryński nasunął na nos druciane okularki i z niejakim wysiłkiem skupił się na tekście

- No co chcesz? Chłop prawdę gada. Jak tylko jeszcze trochę forsy w ten nasz dworzec włożymy to pociągi ruszą aż miło.

- Pługi prędzej a nie pociągi - machnął ręką Toczek – Jak zaorzesz ten cały przerdzewiały bałagan, to jeszcze parę groszy na złomie zarobisz a na reszcie posiejesz trawę i parę groszy ci z Unii skapnie za wzorcowe pastwisko.

- Jak to zaorać? Takie bogactwo?! – obruszył się sołtys – Przecież w zeszłym roku ci tam, no wiesz, górale belgijscy obiecali tu forsę włożyć i odpucować dworzec peron po peronie. Masz – wskazał palcem – tu zawiadowca przecież o tym pisze…

- Ech, na jakim świecie ty żyjesz – skrzywił się Toczek. – Zawiadowcę rozumiem, o piękną fuchę mu chodzi i ciemnotę wciskać musi, ale ty? Kumaty sołtys z dziada pradziada?

- No przecież tu pisze, że fani kanarków przyjadą… fo… forsę zostawią – zająknął się Boryński.

- Taaak, na pewno! Widziałeś tych kanarkowych wielbicieli? Co robią pomiędzy koncertami a nawet podczas? Ptaszki mazurskie podglądają? Ryby łapią? Co?

- No nie, raczej chleją piwsko i piorą po pyskach – zgodził się sołtys.

- No to czego dajesz sobie z mózgu maślankę robić? A ci tam belgijscy inwestorzy to przez najbliższych parę lat sami będą potrzebowali kogoś kto w nich zainwestuje. Kryzys bracie!

- Cholera, może masz rację, że lepiej będzie jednak te pługi przyszykować. Co porządna łąka to łąka, a nie jakiś wirtualny dworzec!

Marek Długosz