odcinek 229

Piękne czasy nadeszły dla miłośników kryminałów, powieści szpiegowskich, thrillerów i innych dzieł z gatunku płaszcza i szpady. Mamy to wszystko teraz na co dzień i do oporu! Nie trzeba chodzić do kina, lepsze numery oglądamy sobie po każdym włączeniu telewizora. Połowa polskich pań w wieku powyżej podstawówki marzy o spotkaniu … niech będzie oko w oko, ze słynnym agentem Tomkiem i jego flotą ekskluzywnych pojazdów. Nie musi tenże Romeo na etacie służbowym wszystkiego tak znów dokładnie nagrywać i filmować, wystarczy gdy przeciągnie chętne panienki przez kilka modnych klubów, zafunduje nocleg w hotelu bez karaluchów i obieca to i owo. Nieszczęsne białogłowy – czy ktoś zwrócił uwagę, że jego znanymi powszechnie ofiarami są wyłącznie blondynki, a jedyna ciemnowłosa wyśliznęła mu się z pułapki bez większego wysiłku – gonią za nim niczym szczury za fujarką z bajki. Ech, łza się w oku kręci za dawnymi dobrymi czasami Szpicbródki czy Tulipana, którzy za własne pieniądze i na własne, okupione pobytem w przymusowym sanatorium, ryzyko rozbrajali bankowe sejfy i serca dam. Tylko gdzie teraz znaleźć damę?

Zazdrość rozdziera serca ambitnych samców, którym nie udało się znaleźć w ekskluzywnym kręgu agentów służb tajnych, jawnych i gazetowych. Ale dla chcącego… Nawet nasze małe Mieszczno może okazać się świetnym polem dla ludzi z fantazją. Szczególnie, jeżeli podbudujemy ją tym, co najbardziej podnieca jednostki cokolwiek prymitywniejsze, czyli zwyczajnie kasą. Znani nam już z tych kart wspólnicy z wziętego warsztatu samochodowego – inżynier Brzeziński i mechanik „złota rączka” Lufcik – smętnie od pewnego czasu spoglądali w przyszłość. Po sromotnie przegranej batalii z panią Dolińską jakoś ostatnio niespecjalnie im się wiodło. Wprawdzie samochody jak zawsze nawalały, ale ich właściciele niezbyt chcieli się wysilać na większe i bardziej dla zakładu opłacalne remonty – „Weź pan jakoś to podreguluj, wyklep co nieco i jazda. Kryzys jest, dopłacać do ubezpieczenia nie mam zamiaru, jakoś się pojedzie” – taki tekst słychać było najczęściej. I klepali, smarowali, podkręcali, bez przekonania jakoś, bura codzienność, cholera! A tu jeszcze na dodatek konkurencja pod bokiem nie zasypiała, oj nie! Inżynier Żuczek, firma w Mieszcznie równie dobrze znana, otworzył nowy zakład, ludzi europejskim sznytem przyciągał, mechaników swoich kształcił… To jeszcze można było zdzierżyć, ale… Problemem okazał się sopel, a właściwie SOPEL czyli Specjalny Ośrodek Przetwarzania Elementów Ludzkich. Fabryka, jak fabryka, tyle że z cokolwiek nietypową produkcją, stąd otoczona bramami, strażami, radarami a nawet podobno polami minowymi. W środowisku mechaników Fama rozgłosił, że SOPEL w ramach oszczędności rezygnuje ze swojej własnej stacji obsługi sporej samochodowej floty i szuka kooperanta. A to już była gra warta świeczki! Tyle że podobno sprytny inżynier Żuczek już tam wcisnął swoje brudne od smarów łapy!

- Niedoczekanie! – warknął Brzeziński, na wieść o takiej rażącej niesprawiedliwości. – Żaden Żuczek mi tu nie będzie podskakiwał! Moje jest Mieszczno i jego samochody!

- Twoje! – zgodził się Lufcik – Harujesz od rana do nocy, w zarządzie mieszczneńskich ogródków nerwy sobie zrywasz dla dobra elektoratu, a ta nędzna chuda kreatura spod boku ci najlepszy kąsek wyrywa! Odprawę mu dać musimy! Siła na siłę, spryt na spryt!

- O, to to! Mój ty Lufciku! Tylko najpierw dowiedzieć się musimy, czy naprawdę już Żuczek się w SOPLU na stałe rozgościł i cóż tam takiego wyprawia!

- Ba, ale jak się tam dostać? Bramy przecież, bajery, numery, przepustki i giwery! – zafrasował się wierny Lufcik.

- Jak to jak?! – zdziwił się inżynier – przecież sroce spod ogona nie wypadłem, figurą urzędową w zarządzie ogródków jestem, wejść mogę w Mieszcznie gdzie zechcę. Zresztą co się będziemy przejmować, strażnik jak strażnik, dyscyplinę burak ma we krwi, tupnąć na takiego to na baczność staje! Zobaczysz, wejdziemy i jeszcze nam salutować będą!

- A może by tak nieoficjalnie, pod przykryciem, jak ten Tomek, co? – zaproponował Lufcik – A potem jak już się dowiemy to z góry na nich! Co sobie barany myślą?!

Pomysł spodobał się inżynierowi, w końcu każdy prawdziwy mężczyzna marzy o takiej przygodzie. - Tylko jak taki tajny agent wygląda, zdjęcia w gazetach zamazane jakieś były – zafrasował się.

- Nie ma sprawy – Lufcik sięgnął do swojej szafki z ubraniami – Zobacz, dwa lata temu jak mrozy były kupiłeś takie kominiarki, żeby nam chłopaki nie marzli jak centralne wysiądzie.

Już najbliższej ciemnej listopadowej nocy pod naładowany prądem po czubek płot SOPLA podkradły się dwa czarno ubrane cienie. Delikatnie stąpając pomiędzy gęsto rozmieszczonymi minami, pochylając się i przeskakując nad radarowymi falami dotarły w końcu pod najeżony karabinami bunkier strażników. Idący przodem Lufcik podskoczył, gdy nagle nad jego głową wzmocniony elektroniką głos zadudnił: - Hasło!

- O kurde…! – wyrwało się inżynierowi.

- Dobra, właźcie… - zadudniło znów z góry i z piskiem niesmarowanych od lat łożysk rozsunęły się stalowe wrota. Ostrożnie weszli w głąb jaskrawo oświetlonej wartowni.

Na widok dwóch czarnych zamaskowanych sylwetek wartownik osunął się na ziemię bez słowa, ale z wieloletniego nawyku padając przycisnął dłonie do szwów służbowych spodni.

Biegiem, przez nikogo nie niepokojeni, pokonali sto metrów do samochodowej bazy.

- Cholera, ciemno – Lufcik oparł się o ścianę i w tym samym momencie wokół zapaliły się światła kilkunastu mocnych reflektorów. Padli na ziemię i fachowo, jak na wojennych filmach, przeturlali się pod najbliżej stojący samochód.

- Co jest … ? - szepnął Brzeziński, chociaż wokół trwała niczym niezmącona cisza.

- Chyba niechcący nacisnąłem włącznik – odetchnął Lufcik, podnosząc się i otrzepując zabłocony kombinezon. Już spokojniej rozglądali się wokół, szukając śladów obecności wrednej Żuczkowej firmy.

- Wynocha mi stąd, ale już pijaki cholerne! – nagły rozkaz poparty został ostrym strumieniem lodowatej wody tryskającej z zielonego węża. Sprzątaczka w zielonym fartuchu nie żartowała.

- Codziennie to samo! Jak już nie ma gdzie, to zawsze tutaj musicie pałę zalewać?! Won mi za bramę, ale już! – poparła polecenie niebudzącym wątpliwości wymachem miotły.

Nie tylko agentowi Tomkowi zdarzały się nieudane operacje…

Marek Długosz